Muchy w Pradze uniknąć się nie da. Mucha na pocztówkach, posterach, notesach, apaszkach, T-shirtach, obrusach, kubkach i talerzach, portmonetkach – czy jest taki obiekt i takie miejsce, na które by nie trafiły jego blade, ale hoże dziewczyny o zjawiskowo wijących się włosach? Alfons Mucha w równym szeregu z Mozartem, Golemem, Kafką, daleko przed Krecikiem i Rumcajsem, o Szwejku nie wspominając (nieobecność dobrego wojaka w ofercie gadżetów turystycznych jest skądinąd zastanawiająca, widać nie jest chwytliwy, za mało znany na Świecie, a dla rodaków – nadto plebejski?).
Muzeum Muchy zaznaczone w każdym przewodniku. Skromne, poprawne, rozczarowuje. Może tylko fotografie z paryskiego atelier (Gauguin au naturel) wzbudzają żywsze reakcje. Bo większość obiektów znamy już, nie ma przecież bez Muchy żadnego porządnego muzeum sztuki XIX-XX wieku. Najpierw Sara Berhnardt w wielu rolach i pozach, ta, dzięki której zamówieniu z dnia na dzień wypłynął na szerokie wody, doczekał się uznania i sławy. Dalej dziewczyny, których uwodzicielskie gesty, wystudiowane pozy, włosy żywe niczym wici roślinne i morskie fale, reklamują wszystko – szwarc, mydło i powidło, perfumy, papierosy, rowery, mozelskie piwo, herbatniki, uroki Luchon albo Monako. Ale obejrzeć zawsze miło: